się nareszcie i, podszedłszy do wprawionej w ścianę kajuty szafki, dobył z niej oplataną butelkę. Wypił jedną i drugą szklaneczkę „sake“ i, nacisnąwszy czapkę na głowę, wyszedł na pokład.
Bosman, dostrzegłszy go na pokładzie, podniósł gwizdek do ust. Załoga, zbita na rufie i u prawej burty, wyprostowała się służbiście. Stary Matsue słynął z żelaznej ręki, jaką trzymał w dyscyplinie swych ludzi.
Porucznik, oczekujący nań na kapitańskim mostku, podał mu usłużnie lunetę.
Matsue przez długi czas obserwował przez szkła rysującą się szarzyzną przed dziobem i z prawej burty statku linję.
— Ziemia! — szepnął, jakgdyby do siebie, odrywając lunetę od oczu.
Na twarzy jego widniało bezmierne zdziwienie i zaniepokojenie. Gryzł wargi, namyślając się przez chwilę.
Załoga, nie wyłączając sternika, wparła wyczekujące spojrzenia w krępą postać swego kapitana.
— Kurs? — rzucił Matsue, podnosząc wzrok na porucznika.
— Wczorajszy! Szybkość... dziewiętnaście węzłów! — odrzekł ten.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/35
Ta strona została skorygowana.