Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Z warg kapitana zerwało się ostre, typowo marynarskie przekleństwo.
— Do stu zdechłych fok! — zakrzyknął — Przecież nie mogą to być Nowo-Sybirskie Wyspy, a tembardziej De Longa!
— Bezwątpienia, że nie! — potaknął jego słowom porucznik Tomari. — Dzieli nas od nich odległość conajmniej siedmiusetmilowa!
Matsue zamyślił się przez chwilę.
— Czekaj! Przed wyspą De Longa znajdują się jakieś dwie małe wysepki... — mówił żywo.
— Chociażby! — przerwał mu porucznik. Lecz w tym wypadku nie mogą to być nawet i one! Wyspę Wrangla minęliśmy dopiero wczoraj około pierwszej w nocy.
— Tak... to nie one! — mruknął Matsue, zdejmując czapkę i przecierając czoło chustką.
Szybkim krokiem udał się do budki sternika, aby sprawdzić kurs. Kierunek był należyty.
— Co u łysego djabła! — złościł się, wracając na mostek i ponownie podnosząc szkła do oczu.
Załoga śledziła jego ruchy z niepokojem. Obecność w tym miejscu lądu, który wydawał się być dość rozległym, sprawiła nie-