w bezruchu. Obok niego stał młody porucznik marynarki. Ciemno-bronzowe, prawie, że czarne, jego oczy, wpiły się w twarz przybysza, jak dwa ostrza sztyletów.
— Japończycy i jakiś czarny odmieniec! — pomyślał Wyhowski, obwiódłszy spojrzeniem stojącą przed nim w milczeniu grupę.
Szpakowaty jegomość posunął się ku niemu o krok i wyciągnął dłoń.
— Jest pan pierwszym człowiekiem, jakiego widzimy od całego szeregu długich miesięcy, więc nie dziw się pan naszemu wzruszeniu! — przemówił nietęgą angielszczyzną.
Wyhowski ujął jego dłoń i potrząsnął nią kilkakrotnie, uśmiechając się w duchu ironicznie, gdyż słowa japończyka przywiodły mu na myśl przypuszczenie, że dla tych ludzi jest on nietylko pierwszym, lecz możebne, że i ostatnim widzianym człowiekiem.
Wymienił więc swe nazwisko, dadając doń krótkie słowo — polak.
— Kapitan pierwszej rangi cesarsko-japońskiej marynarki handlowej, Talao Matsue, a to — porucznik tejże marynarki, Tomari! — przedstawił ceremonjalnie siebie i swego towarzysza japończyk.
— A to... załoga! Bosman — mat, jego za-
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/418
Ta strona została skorygowana.