Na widok mięsa Devey zerwał się z tapczanu na równe nogi. W jednej sekundzie w wyrazie jego twarzy dokonała się olbrzymia przemiana. Oczy, dotąd spokojne bezmyślnością i obojętnością, zalśniły nagle błyskami zwierzęcej radości. Usta wykrzywił wstrętny grymas pożądania. Skamląc prosząco, jak pies, zbliżył się ku marynarzowi, wyciągnąwszy przed siebie drżące z pożądliwości ręce.
Matsue skinął głową.
Marynarz rzucił kawał mięsa na wyciągnięte dłonie obłąkanego.
Z cichym, przejmującym chichotem chwycił je ten i w pierwszym odruchu podniósł łapczywie do ust. Lecz natychmiast pohamował się i obrzucając ponurym wzrokiem obecnych, począł cofać się ku tapczanowi, usiłując ukryć mięso na piersiach, pod marynarską bluzą, w jaką był odziany.
— Chodźmy stąd! Nie mogę dłużej patrzeć na to! — wyszeptał Wyhowski zdławionym przez zgrozę głosem
— Chodźmy... gdybyśmy tu pozostali jeszcze dwie... trzy minuty, rzuciłby się na nas, podejrzewając, że pragniemy odebrać mu z powrotem otrzymamy kąsek — mówił Matsue, wychodząc.
Marynarze zasunęli drzwi. Tomari skinął na Wyhowskiego.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/433
Ta strona została skorygowana.