łym zamachem swej zdrowej ręki zdzielił go kamieniem w skroń.
Odrzucił z siebie charczącego japończyka i, pochwyciwszy leżący opodal rewolwer, począł biec ku wybrzeżu, przecinając drogę Tomari.
Ten, widząc, że nie zdąży dobiec do wybrzeża przed Wvhowskim, zawrócił z miejsca, kierując się ku północnemu cyplowi wysepki.
Cieśnina w tem miejscu była nieco szerszą, lecz Wyhowski wiedział, że Tomari jest świetnym pływakiem.
Wytężał przeto wszystkie siły, aby dognać uciekającego.
Nie mógł atoli biec tak szybko, jak zazwyczaj, gdyż bełtająca się przy szybkim ruchu wyłamana ręka przyczyniała mu tak potworny ból, że chwilami tracił przytomność.
Tomari, unoszący Amy, znikł tymczasem za małą grupką skał. Wyhowski zdawał sobie sprawę z tego, że powinien go dopędzić przed rzuceniem się japończyka w morze. Ze zranioną ręką byłby w wodzie zupełnie bezsilnym.
Minął skały i wybiegł na wybrzeże, upatrując wśród kołyszących się leniwie fal głów płynących.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/497
Ta strona została skorygowana.