Pusto było jednak naokoło. Tak na falach, jak i na przeciwległem wybrzeżu nie widać było nikogo... żadnego przedmiotu, któryby rzucał się w oczy.
— Amy! — zakrzyknął zdławionym głosem, rozglądając się naokół.
Cisza!
Jeno fale, uderzając lekko o kamienisty brzeg, szemrały łagodnie.
Pośrodku cieśniny, pod słońce szarzał w głębinie jakiś cień.
Utkwił w nim obłąkane z przerażenia spojrzenie.
Cień, idąc powoli w górę, stawał się z każdą chwilą jaśniejszym. Wreszcie rozpostarł się białą plamą na falach, które poczęły bawić się nim, przerzucając go jedna drugiej.
Wyhowski jęknął głucho. Straszliwy, rozpaczny szloch targnął nim całym.
Zachwiał się raz... drugi i, skowycząc z bólu, zwalił się bez pamięci na ziemię.
Szarym cieniem był... jedwabny szal Amy.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/498
Ta strona została skorygowana.