— bełkotał, przejęty do głębi słowami Wyhowskiego. — Aj! — zakrzyknął, ściskając czoło dłońmi. — Brat żony dowodzi garnizonem w Christchurch! To południowa wyspa! Pan wspominał, że jakiś skrawek ocalał... nieprawdaż? — pytał niespokojnie.
— Christchurch leży już na dnie morza! Ocalało tylko Auckland na północnej wyspie.
Lekarz wyciągnął dłoń na pożegnanie.
— Muszę śpieszyć do domu! Żona będzie spazmować, gdy się dowie o tem! Ot los lekarza... od jednych spazmów do drugich i tak w kółko! Chora będzie spać co najmniej do wieczora! Gdyby coś... zatelefonujcie... zresztą przyszlę wam tu natychmiast doświadczoną pielęgniarkę... ta będzie wiedziała, co robić! No... patrz pan... człowiek przywykł uważać ziemię za coś stałego, niewzruszonego, a tu pewnego poranku szast... prast... i ziemi niema! Co... jak się to panu podoba!
Uścisnął dłoń Wyhowskiego, narzucił na ramiona płaszcz i, mrucząc w dalszym ciągu do siebie pod nosem, wypadł na ulicę.
Wyhowski bezmyślnym wzrokiem powiódł po ścianach holu, zawieszonych gobelinami.
— Rzucę się na łóżko... mam przecież pa-
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/84
Ta strona została skorygowana.