rając, będę myślał o niej i o tobie... o niej, gdyż kocham ją ponad wszystko... o tobie, gdyż uspokoiłeś mą duszę! Żegnajcie! Edward“.
Szary mrok zapadał już poza oknami, a Wyhowski tkwił nieruchomie w fotelu, wlepiwszy zagasły przejściami dnia wzrok w ciemniejącą coraz szybciej i szybciej ścianę gabinetu.
Pod czaszką jego wił się korowód postrzępionych myśli, splatając się w chaotyczny, pełen nawpół świadomej grozy, koszmar, z mgławic którego wyłaniały się coraz wyraźniej zarysy rzeczywistości.
Rzeczywistość ta wyszczerzyła ku niemu swe białe kły, połyskując nimi w okrutnym uśmiechu.
Wzdrygnął się, jak gdyby ten szary zmrok, wdzierający się do gabinetu, był cieniem potężnych skrzydeł zmory, zawisłej nad nim.
Przymknął oczy, czując, że trucizna apatji przenika jego mózg, niwecząc nikłe i kruche przebłyski buntu, jakiemi zamierająca wola usiłowała od czasu do czasu zbudzić i pchnąć nerwy do życia.
I.. o dziwo... po pewnym czasie dopięła celu.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/88
Ta strona została skorygowana.