Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

Żałyński jednym skokiem znalazł się obok niej.
— Dżailla! — krzyknął, chwytając w swe dłonie ręce dziewczyny.
Glos jego podziałał na nią piorunująco.
Zachwiała się na nogach, i gdyby nie podtrzymujące ją ramię Żałyńskiego, osunęłaby się zapewne bezwładnie na ziemię.
Podtrzymując wciąż słaniającą się jej postać wyprowadził dziewczynę z jaskini.
Stanęli na płaszczyźnie cypla.
Obwiodła wzrokiem przestrzeń płaszczyzny jak człowiek, który po raz pierwszy znalazł się na nieznanem sobie miejscu.
Nagle oczy jej upadły na bezwładny trup Abdullaha.
Krzyknęła z wrażenia i odruchowo przytuliła się do Żałyńskiego.
— Uspokój się, Dżaillo! — mówił pieszczotliwym głosem. — Jesteś wolna! Jutro już pod opieką ojca swego powrócisz do El Barrar.
Oczy dziewczyny poczęły powoli stawać się coraz więcej przytomne.
Pobladłe, drżące jej usta poruszyły się kilkakrotnie bezszelestnie, poczem na wargi jej wybiegły ciche słowa błagalnej prośby.
— O, panie... uciekaj! Uciekaj! Oni tu wrócą niebawem i schwytają cię po raz drugi! A wtedy...
Żałyński spojrzał na nią ze zdumieniem.