Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

— Śniłam, panie, właśnie, gdy rozległ się huk strzału — tłumaczyła się, podnosząc nań swe świetliste oczy.
Pochylił się ku niej, pytając.
— Śniłaś... co?
Na policzki dziewczyny wybiegł nagły rumieniec, który niebawem objął skronie jej i zaróżowił jasne czoło.
Żałyński ponowił swe pytanie.
Dziewczyna, zmieszana, pochyliła nisko głowę, usiłując ukryć przed nim rumieniec.
— Znowu tajemnica? — żartował.
Dżailla skinęła lekko głową.
— Jak widzę, kobiety z rodu Tadż el Feher kochają się w tajemnicach! — żartował w dalszym ciągu. — Słuchaj, Dżaillo, jedną swą tajemnicę przyrzekłaś już wyjawić... Czy mogę mieć nadzieję, że wyjawisz kiedykolwiek i tę? — pytał, usiłując zajrzeć w jej przysłonięte zasłonami jedwabistych rzęs źrenice.
Dłoń jej zadrżała nagłe.
Opuściła głowę jeszcze niżej.
— Wyjawię! — szepnęła cicho.
Nagły powiew silnego wiatru i rozlegający się wślad tegoż szelest toczących się nadół kamyków zbudziły jego czujność i oderwały go od dziewczyny.
Skoczył na skraj cypla i wytężonym wzrokiem