Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

— Panie! — mówiła, połyskując aksamitną czernią swych źrenic. — Zabity przez ciebie miał długą strzelbę!
Zerwał się z miejsca jak szalony i w paru susach znalazł się przy zabitym.
Po chwili powrócił, niosąc karabinek i dwie ładownice.
Opatrzył uważnie mechanizm zamka, sprawdził wizjer i muszkę.
— Sprawię im okrutną niespodziankę! — mówił, śmiejąc się wesoło. — Już wiem, dlaczego idą tak śmiało! Ten łotr, El Terim, przypomniał sobie, że posiadam tylko rewolwer, z którego strzał nie jest na taką odległość groźny. Ufni w jego zapewnienia — nie starają się nawet ukrywać. O... patrz! — dorzucił, ładując spiesznie magazyn i wprowadzając nabój w lufę.
Na pustej przestrzeni, rozciągającej się dość szeroko pomiędzy dwiema grupami skał, wychyliła się zrazu jedna, następnie druga i trzecia postać. Przystanęli na skraju płaszczyzny, jakgdyby oczekując jeszcze kogoś.
Żałyński uprzytomnił sobie teraz, że przebycie tej drogi przed dwiema niespełna godzinami i dotarcie na szczyt cypla zawdzięczać może jedynie tylko temu że Abdullah przez cały ten czas nie wychylał się z jaskini na płaszczyznę cypla. W przeciwnym razie pierwszy strzał zausznika lekarza strąciłby go w przepaść.