rewolwer za pas swej skórzanej kurtki. — Cóż burza? — pytał, rozglądając się po niebie.
Dżailla wskazała ruchem ręki ciemny, prawie czarny pas nieco powyżej linji zachodniej części horyzontu.
— Burza będzie wielka! — mówiła, wpatrując się bystro w rosnącą niemal w oczach złowrogą smugę. — Tutaj burze bywają bardzo rzadkie, lecz zato straszne i trwają zazwyczaj długo. Wicher dmie od morza z taką siłą, że wody Akaby wzruszają się do dna samego. Podczas takiej burzy źle znaleźć się na pustyni!
— Taka ostateczność, zdaje się, nam nie grozi! — zaśmiał się Żałyński. — Posiadamy przecież apartamenta, w których możemy drwić ze wszystkich burz świata. Chodźmy je zwiedzić! — dorzucił, puszczając w ruch dynamo latarki.
Jaskrawe światło zalało ściany pierwszej komory jaskini.
Nie była ona zbyt wysoka. W pewnych miejscach Żałyński, wspiąwszy się na palce, dotknął dłonią zwisających od góry kamieni.
Pod ścianami leżały pęki owczych skór, powiązane rzemieniami, worki, pełne placków kukurydzanych, suszonych daktyli oraz pasków koziego i baraniego mięsa.
Kilkanaście bukłaków z wodą oraz dość spory woreczek nabojów karabinowych dopełniały całości umeblowania.
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/179
Ta strona została skorygowana.