Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

Mrok przesłonił wszystko.
Wreszcie z czarnego łona chmur, wijąc się jaskrawym zygzakiem, wypadła pierwsza błyskawica.
Głuchy pomruk gromu rósł woddali, potężniejąc stopniowo.
Dżailla drgnęła i bezwiednym ruchem pochyliła się ku Żałyńskiemu.
Objął ją lekko ramieniem i przytulił do siebie.
Przywarła doń ufnie całem ciałem.
Wyczuł bicie jej serca i falowanie krągłej piersi.
Oślepiająca błyskawica ponownie rozdarła ciemności, oświecając rude kłębowisko chmur i wirujące na pustyni w wściekłym, zapamiętałym ruchu olbrzymie słupy lotnego piasku.
Żałyński pochylił głowę, ogarniając tkłiwem spojrzeniem twarz dziewczyny.
— Lękasz się? — pytał z uśmiechem.
Spojrzała nań ufnie.
— Przy tobie, panie, nie lękam się niczego! — szepnęła.
Przygarnął ją mocniej do siebie i powoli, bez słowa, tonąc wciąż wzrokiem w przepaścistej głębi jej źrenic, przywarł głodnemi wargami do jej rozchylonych ust.
Rozkoszny, pełen dziwnego niepokoju dreszcz zaszamotał nią całą. Uczuła, jak gorący płomień pożądania piekącym żarem napełnił jej żyły, w któ-