Stała nieruchomo, utkwiwszy oczy w jednej ze ścian.
— Tam... — tam! — szepnęła wreszcie, wskazując ręką poza niego.
Odwrócił się szybko, wyrywając z za pasa broń.
Był pewny, że oczy jej dojrzały kogoś, czającego się w mroku.
— Nie lękaj się, panie! — rzekła szybko. — Nikogo tutaj niema... tylko zdawało mi się, że dostrzegłam na ścianie taki sam znak, jaki jest na tabliczce El Terima!
Powiódł światłem latarki po ścianie, pooranej występami i szczelinami.
— Nie tu, panie! Nieco wyżej... o! — krzyknęła, chwytając go za ramię.
Na wysokości wzrostu dorosłego człowieka widniała nisza, w której zmieścić się mogło paru ludzi. Tworzyła ona jakgdyby regularny półkrąg.
W głębi niszy szerokiemi nacięciami czernił się równoboczny trójkąt, pokryty niewyraźnemi znakami.
— Tak... to jest najwyraźniej trójkąt! — rzekł półgłosem Żałyński.
Natężył siłę światła, chcąc lepiej rozpatrzeć znaki. Były one jednak tak drobne, że niesposób było odróżnić jeden od drugiego.
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/188
Ta strona została skorygowana.