Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Wręczył latarkę Dżailli i, korzystając z nierówności ściany, stanął niebawem u skraju niszy.
— Podaj mi rękę! Wciągnę cię tutaj! Razem rozpatrzymy to dziwo! — rzekł, przyklękając i wyciągając rękę.
Dziewczyna wspięła się na palce i uchwyciła jego dłoń. Wciągnął ją z łatwością na górę.
— Nisza ta jest dziełem rąk ludzkich — mówił, badając przy świetle latarki gładką powierzchnię ścian.
Schylił się i badał przez chwilę skalną caliznę, na której stali.
— Jakiś inny kamień... nie ten, jaki tworzy jaskinię i ściany niszy — skonstatował zdziwiony.
Ujął dziewczynę za rękę i posunął się ku tylnej ścianie niszy, która, jak zauważył mimochodem, miała około trzech metrów głębokości.
Trójkąt widniał teraz wyraźnie. Znaki, pokrywające go, podobne były nieco do hieroglifów egipskich. Ciągnęły się one trzema szeregami zgóry nadół.
Żałyński zwrócił się do dziewczyny.
— Jeżeli to nie jest figiel El Terima, to stoimy, Dżaillo, u progu...
Nagły okrzyk przerażenia wydarł się równocześnie z piersi obojga.
Skalna calizna, po której stąpali, zadrgała lekko i poczęła się przechylać wdół.