własnej woli i że nad ich duszami panuje wszechwładnie fatalizm.
Wyraz twarzy siwobrodego był odmienny.
Zmarszczone brwi i pionowe zmarszczki, przecinające czoło, świadczyły o niezłomnej energji i nietuzinkowym uporze.
Jeżeli w lekkiem pochyleniu głowy i bezwładzie opuszczonej ręki dawały się dostrzec znamiona rezygnacji, to w każdym razie rezygnacja ta nie miała charakteru bierności wschodniej, wypływającej ze stanu duszy, a posiadała wszelkie cechy męskiego, trzeźwego poglądu na rzeczywisty stan rzeczy — poglądu, będącego wynikiem celowych wysiłków woli i rozumu.
— Emir! — wyszeptała nagle Dżailla, postępując krok naprzód.
Uchwyciła niedowierzające spojrzenie Żałyńskiego i ciągnęła dalej cicho, jakgdyby obawiając się, że głośniejsze brzmienie jej słów naruszyć może spokój śpiących wieczystym snem.
— Emir Tadż-el-Feher! To on! spójrz jeno... burnus jego spięty jest pod szyją zapinką, na której są takież same znaki, jak i na broni, jaka pozostała po nim! To on... pradziad mój!
Osunęła się powoli na kolana, utkwiwszy w postaci siwobrodego spojrzenie swych źrenic, błyszczących łzami wzruszenia.
Żałyński stwierdził rychło, że dziewczyna mówiła prawdę.
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/197
Ta strona została skorygowana.