się ujrzeć kościstą postać śmierci, wyśmiewającej się szyderczo z nowych ofiar.
Lecz zamiast odrażającej postaci kościotrupa-śmierci oczy jego dostrzegły gmatwaninę konturów tysięcy przedmiotów, połyskujących jaskrawemi refleksami.
Dotknął lekko dłonią ramienia dziewczyny, a gdy powstała, udał się wraz z nią w kierunku połyskujących świateł, które w miarę zbliżania się promienia latarki poczęły zwiększać się, płonąc coraz bardziej jaskrawym blaskiem.
Stanęli; zdumieni widokiem, jaki rozpościerał się przed ich wzrokiem.
W niezliczonych niszach, wykutych w caliźnie skały wzdłuż ścian, nawalone jedne na drugie stały tysiące naczyń, skrzyń, misternych świeczników i innych przedmiotów, których przeznaczenia niesposób było odgadnąć. Pomiędzy niemi leżały stosy łańcuchów, zausznic, napierśników, klamrzystych pasów, naszyjników i wąskich, nakształt węża poskręcanych obręczy, jakie do dziś dnia noszą kobiety Wschodu.
Wszystko to lśniło jaskrawo-żółtym płomieniem, tłumionym gdzie niegdzie oślepiająco silnym blaskiem szlachetnych kamieni.
Przed oczami zabłąkanych w czeluściach podziemi szalała istna orgja barw.
Żółte blaski złota, zimne ognie diamentów, krwawe, matowe połyski rubinów, głębokie tony
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/199
Ta strona została skorygowana.