Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

Natrafili nań po upływie paru minut.
U jego wylotu stał dwumetrowej wysokości czworobok, wyciosany zgruba ze skalnego złomu.
Dżailla odwróciła się i przez chwilę spoglądała ku majaczącym pośrodku pieczary postaciom zmarłych.
Żegnała się z pradziadem swym, emirem Tadż—el—Feher.
Po chwili zwróciła się ku Żałyńskiemu.
— Przez cały czas mego śpiewu idź za mną, oświecając mi drogę! Nie wolno ci wymówić ani jednego słowa... nie wolno wstrzymać lub pośpieszyć naprzód! Lada odruch twój może zmylić śpiew!
Skinął głową w milczeniu.
Uśmiechnęła się doń i stanęła przed wylotem otworu, dotykając plecami ściany słupa.
Stanął poza nią, nieco zboku, kierując światło w głąb otworu.
Przejmującą ciszę rozdarł nagle srebrzysty dźwięk jej głosu.
Równocześnie prawa noga dziewczyny posunęła się z miejsca.
Dżailla, śpiewając, szła naprzód równym, miarowym krokiem.
Melodja pieśni, monotonna zrazu, nabrała po chwili żywości, która znów po pewnym czasie zamieniła się w tęskne, niemal rozpaczliwe zawodzenie. Tempo jej było nierówne, urywane. Od