Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

czasu do czasu pomiędzy jednym tonem a drugim następowała krótsza łub dłuższa pauza.
W pewnym momencie Żałyński miał wrażenie, że śpiewaczka zapomniała dalszego ciągu pieśni, gdyż pauza przeciągała się ponad zwykłą miarę.
Lecz znów rozbrzmiał tęskny, powolny, powtarzający się, jak zauważył, co pewien czas motyw, i znów wybuchnęły wartkim strumieniem gwałtownie wyrzucane z piersi tony i słowa.
Trwało to długo.
Kroczyli kurytarzem, mijając setki otworów, widniejących z obu stron.
Żałyński spostrzegł, że wszystkie one miały jednakową mniej więcej szerokość, sięgając wgórę na wysokość wzrostu dorosłego człowieka.
Zdumiał, gdyż przypuszczać należało, że otwory te były dziełem ludzkich rąk.
Nagle Dżailla urwała pieśń jakgdyby rozpaczliwym jękiem i stanęła jak wryta, opierając się ramieniem o ścianę.
Żałyński podskoczył do niej, ujmując ją w objęcia.
Zwisała ciężko w jego ramionach. Pierś jej falowała w szybkiem tempie, pobladłe z wysiłku usta drżały, łowiąc raz po raz powietrze.
Wyczuł, że serce jej trzepoce się jak ptaszyna, zawikłana w zdradliwą pętlę samołówki.
Przylgnął ustami do jej czoła.
Po chwili wysunęła się z jego objęć i, rozpo-