stała się wierną i nieodłączną towarzyszką jego życia.
Słuchała, drżąc całem ciałem ze wzruszenia i błogiej rozkoszy.
Ustami, szepczącemi bezładne wyrazy miłości i szczęścia, szukała warg jego i, znalazłszy, przywarła do nich całą mocą swej gorącej, południowej natury.
Uczuł, że poczyna w nim burzyć się i grać tysiącem gromkich akordów krew, że oszołomienie, wywołane pieszczotami ukochanej, poczyna mu przesłaniać rzeczywistość mgłą niewypowiedzianego pożądania i rozkoszy.
Piorunowemi ruchami spadały raz po raz jego usta na twarz dziewczyny.
Splatały się w jedno z jej płonącemi żarem, nawpół rozchylonemi, nieco nabrzmiałemi z uniesienia wargami, przewijały się gorącem dotknięciem po policzkach, wyczuwały szalone tętno krwi, pulsującej w jej skroniach.
Trwało to długo... bardzo długo.
Wreszcie Dżailla powróciła pierwsza do przytomności, wydarłszy się z trudem z rozkosznych objęć szału.
— Chodźmy! — krzyknęła, podnosząc się. — Musimy wydostać się stąd jak najprędzej! Teraz, gdy mam twą miłość, gdy niewypowiedziana błogość rozpiera mą pierś, nie chcę umierać!
Szli śpiesznie, omijając nierówności gruntu
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/216
Ta strona została skorygowana.