Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/58

Ta strona została przepisana.

że wobec braku danych co do położenia El — Barrar odległość ta może być nieco większa.
Ibn Tassil rozpromienił się cały w uśmiechu radości.
— Niecałe czterdzieści miar... to nic! To zupełnie blisko! A choćby nawet i pięćdziesiąt! To też nic nie znaczy! — krzyczał, wymachując rękami — Moje wielbłądy chodziły już nieraz do Gazy, a nawet do Janko i Dżeddy!
Zwrócił się do El — Terima i począł z nim szwargotać półgłosem, wskazując wzrokiem od czasu do czasu Żałyńskiego. Lekarz, zmrużywszy swe zaczerwienione oczy i pofałdowawszy czoło w głębokie brózdy, słuchał z uwagą, potakując jego słowom ruchem głowy i dorzucając do nich co chwila krótkie, przyciszonym tonem wypowiadane zdania.
Żałyński, nie zwracając prawie zupełnie uwagi na towarzyszów, siedział, nadaremnie usiłując wyłowić z chaosu dobiegających od strony domu odgłosów dźwięczny głos Dżailli, z którą od czasu jej bytności w jego pokoju nie udało mu się pomimo usiłowań pomówić swobodnie. Spotkał ją kilkakrotnie na podwórku i w ogrodzie, lecz zawsze w towarzystwie sióstr lub kobiet służebnych, których mnóstwo kręciło się po zakamarkach rozległego domostwa Ibn Tassila.
Zresztą, jak zauważył, dziewczyna najwyraźniej unikała go. Spotkana, odpowiadała lekkiem