obecny przy wypadku rozbicia się samolotu, przebiegł obok niego, dźwigając na ramionach siodło swego pana.
Był to młody sympatyczny chłopak, z którym Żałyński kilkakrotnie już w czasie pobytu w El Barrar i teraz w drodze próbował porozumieć się z pomocą tego szczupłego zapasu słów arabskich, jakie zdołał poznać od chwili wylądowania na El Tih.
Skinął na niego nieznacznie. Chłopak zatrzymał się, szczerząc doń białe zęby w życzliwym uśmiechu.
— Selim, a gdzie to jest Mohammed? — zapytał obojętnym tonem, ofiarując chłopcu papierosa, którego tamten przyjął z niskim ukłonem.
— Mohammed pojechał do domu... do El Barrar — zaśmiał się Selim. — On chory bardzo... tu krew... i tu... i rękę ma tak, jak i ty miałeś, panie — dodał, dotykając ręką swej głowy i twarzy celem zilustrowania swych słów.
— Cóż mu się stało? — rzucił półgłosem Żałyński.
Chłopak wzruszył ramionami.
— Nie wiem... Mohammed nie mówił...
Od strony krzątających się przy wielbłądach Arabów dobiegł krótki, wyraźnym akcentem gniewu i niepokoju nacechowany głos El Terima, przyzywający Selima.
Chłopak zmieszał się nieco. Rzucił w stronę
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/89
Ta strona została skorygowana.