niż z tobą, którego dziad zajmował się obdzieraniem padłych na „złą krostę“ zwierząt, ojciec zaś zmarł nagle, przekonawszy się, że spłodził kozła zamiast człowieka!
El Terim zamierzył się na niego trzymanym w ręku biczem, lecz chłopiec zręcznie uchylił się od ciosu, który trafił jednego z jego towarzyszy.
Uderzony począł miotać się, nie szczędząc lekarzowi pogróżek i wymyślań. Powstał taki krzyk i hałas, że aż skrzydło namiotu Dżailli uchyliło się nieco, i z poza niego ukazała się na chwilę zaniepokojona twarz dziewczyny.
— Co się stało? — zagadnął Żałyński Ibn Tassila, posyłając równocześnie lekki ukłon Dżailli.
Ibn Tassil machnął lekceważąco ręką.
— Nic... rozmawiają! Zaraz jedziemy do tych „ioglesi“, a jutro wyruszamy dalej! — mówił, odchodząc z Żałyńskim od hałaśliwej gromady kłócących się.
— Szukać strumienia? — dorzucił sztucznie obojętnym tonem lotnik.
Arab spojrzał na niego uważnie.
— Rzekłeś, panie! Poto przecież przybyliśmy tutaj!
Żałyński postanowił, korzystając z nieobecności lekarza, schwycić, jak się mówi, byka za rogi.
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/91
Ta strona została skorygowana.