dzie już potrzebna, skoro uczeni „inglesi“ posiadają „mahillę“ z takiemi samemi znaczkami — szepnął, wodząc złośliwem spojrzeniem za użerającym się wciąż z poganiaczami lekarzem.
— El Terim będzie się opierał temu, aby uczeni ci ujęli tę sprawę w swoje ręce! — zatroskał się Żałyński.
Arab wybuchnął krótkim, urywanym śmiechem.
— El Terim jest brudnym psem, który nie godzien jest rozwiązywać rzemieni u obuwia nietylko tobie, panie, lecz również i mnie! — rzekł, prostując się dumnie.
— A jednak ten brudny, jak go nazywasz, pies będzie godzien zostać mężem twojej córki, Ibn Tassilu! — wtrącił jakgdyby mimochodem lotnik.
Śniade oblicze Araba pokrył rumieniec zakłopotania.
— Skąd wiesz o tem, panie? — rzucił porywczo.
Żałyński zrozumiał, że pod żadnym pozorem nie wolno mu wspomnieć imienia dziewczyny.
— Służba twoja mówiła mi o tem jeszcze w El Barrar — odrzekł sucho.
Ibn Tassil zamyślił się przez chwilę.
— Kobieta stworzona jest na to, aby umilała życie mężczyźnie! — rzekł w reszcie wymijająco.
Żałyński par knął śmiechem.
— Nazywasz El Terima mężczyzną, Ibn Tassilu? To trochę za pochlebne dla niego!
Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/93
Ta strona została skorygowana.