Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— O tak! Tołmacz nado — ucieszył się Andrzej. — Przybędzie... wkrótce przybędzie... teraz zajęty... poluje.
— O, nado tołmacz... nado! Czyż warto o tem tak wiele mówić! Z nimi, z Rosyanami zawsze się tłómacz przyda. Pamiętam raz, kiedym był nad morzem — począł Tunguz, ale i tym razem nie poszczęściło mu się. Na stół podano ogromną żelazną patelnię, pełną mięsiwa, drobno w kostki pokrajanego i misę tłustego rosołu. To wyłącznie zajęło uwagę wszystkich. Tunguz umilkł. Przed każdym z biesiadników stół obsiadających położono łyżkę, a przed Pawłem łyżkę i jedyny, jaki się w domu znajdował widelec, poczem każdy, zrobiwszy znak krzyża, zaczął się posilać.
Paweł, wygłodzony przechadzką, wziął się też szczerze do jedzenia, ale zaledwie pierwszy głód nasycił, obrzydzenie wróciło; z nietajonym wstrętem odsunął się od stołu i patrzał na żarłocznie zajadających ludzi.
— Jedz! czemu nie jesz? Bóg dał — zachęcali go Jakuci, a mniemając, że się już nasycił, oznajmili mu natychmiast swoje w tym względzie zapatrywania.
— Ruski mało je, mało robi; Jakut dużo je, dużo robi; Jakut bohater!
Rzeczywiście było coś epicznego w tej uczcie wyniszczonych długim postem ludzi. Jedli, jedli, jedli i zdawało się, końca nigdy temu nie będzie. Gdy znikły stosy mięsa, pojawiły się na ich miejsce olbrzymie misy, pełne polewki ze krwi zaprawionej mąką, a gdy te opróżniono, nie czekając długo, znowu zjawiało się mięso surowe, warzone, pieczone, smażone gnaty i piszczele, żyły i chrząstki i tak dalej przez cały dzień trwało ucztowanie, przerywane tylko krótkiemi chwilami ciężkiego pijackiego snu. Zaja-