Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/106

Ta strona została przepisana.

pękaty Jakut. Miał na sobie lisią, bufiastą szubę, czarnym półaksamitem krytą; przepasany był pasem srebrem nabijanym, a szedł nadzwyczaj powoli, udawał, że prędzej nie może i opierał się silnie na podtrzymującym go za łokieć wyrostku także dostatnio, choć skromniej odzianym w futrzaną świtę, krytą zamszem. Wyrostek ów, wysoki, cienki, z małpią twarzą i małpimi ruchami, był to najmłodszy syn Filipa, Szymon, przezwany „Długim“.
Obaj przedewszystkiem złożyli trzy czołobitne pokłony obrazom, poczem Długi wymknął się na kobiecą stronę, a Filip przywitał gospodarza podaniem ręki i, omijając dumnie innych, zwrócił się natychmiast do Pawła, przypatrującego się ciekawie z poza książki ceremonii przyjęcia jakuckiego „tojona“[1]. Tyle było pychy, pewności siebie, zuchwalstwa w tej niewielkiej, ale naciętej figurce, że Paweł zawahał się przez chwilę, czy podać rękę, czy tylko odkłonić się zdaleka.
— Jam też bogaty — wyrzekł Jakut, gdy mu wreszcie rękę podał. — A tyś bogaty? — spytał, siadając na przedniem miejscu pod obrazami.
Paweł odłożył książkę i patrzał, uśmiechając się łagodnie, ale nie odpowiadał.
— Gadaj. Cóż nie gadasz? — powtórzył z wolna, rozpinając guziki kaftana. — Cóż on? słyszałem, zawsze tak nigdy nic nie gada? — zwrócił się do Andrzeja.
— Niekiedy gada, ale rzadko i jak z kim — odrzekł Jakut przebiegle.

— Ja myślę, że z nim czysta wtakim razie bieda.

  1. Tojon — pan.