Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Cesarz go bardzo lubił, ale pewnego razu on upił się, więc cesarz rozgniewał się i wysłał go tu do nas. Ot jak było! Gdzież więc taki wielki pan może patrzeć, jeżeli nie w papier? Sami rozważcie. A i nie gada, bo o czem on mówić może z wami głuptasami? Do niego trzeba się zbliżać układnie, mówić umiejętnie. Słyszeliście, co odpowiedział samemu Filipowi? Odszedł bogacz jak zmyty — a on ani okiem mrugnął. Tak to traktuje on tych, co o sobie nazbyt wiele myślą. Mówić z nim wypada o rzeczach niezwykłych, o tem naprzykład, co się dzieje nad morzem, w górach Dżurdżujskich lub dalej jeszcze na szerokim świecie. A wy, czy wiecie, co się tam dzieje? Czy był tam z was który kiedykolwiek? On wszystko, co usłyszy, w papiery zapisze i zaraz doniesie cesarzowi. Opowiadać mu trzeba z wyborem, a nie co ślina do ust przyniesie. A wy? cóż wy wiecie? Czyż wiecie chociażby to, co mu jeść dać można, hę? Myślicie może surową wątrobę, szpik lub zamrożoną rybę? Bynajmniej! Jego jadło: mąka, sól, cukier, gorczyca, pieprz, oto jego jadło!
— Mąka, sól, cukier, gorczyca, pieprz... żartujesz sobie! Toż to wszystko w mieście tylko kupić można, i to za pieniądze. Skądże my weźmiemy? W papierach, powiadasz, zapisuje — powtarzali słuchacze, których języki, mlaskając w czasie rozmowy niezliczoną moc razy, kołowaciały nareszcie od zdziwienia. Spoglądali pytająco na Andrzeja, pełni wzrastającego dla przybysza uszanowania, i prosili pokornie:
— Już ty się, Andrzeju, postaraj, prosim cię. Już ty się wytęż, prosimy cię. Pomóż gminie, ona ci odsłuży. Tyś u nas przecie jeden, jedyny! Gdzież go podziejemy.
Andrzej spuszczał oczy, by nie było widać bły-