Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/119

Ta strona została przepisana.

trącając kosturem stojącą jej na drodze młodzież. — Chodźże Dżjanha, chodź, Ujbanczyk, gadajcie, co i jak było i coście przywieźli?
Powiedziawszy to, ciężko, ostrożnie siadła na pierwszem miejscu na ławie, za stołem, skąd jej się skwapliwie usunął Tunguz. Stary ostatnimi czasy nie wychodził prawie z jurty Andrzeja, sadowiąc się zawsze na pierwszem miejscu, skąd go zresztą w razie przybycia gości usuwano bez wielkiego zachodu.
— Tak, tak, opowiadajcie, a my posłuchamy i sami co może opowiemy dla waszej nauki — odezwał się stary włóczęga.
W chacie stało się gwarno, gdyż opowiadającym przerywano ciągle zapytaniami, a kiedy zaspokojono pierwszą ciekawość; słuchacze rozprószyli się po kątach. Najmłodsi i najniecierpliwsi wybiegli z Niusterem i z Foką oglądać zdobycz; Lelija, posłuszna rozkazowi gospodyni, krzątała się około ognia, przystawiając ogromne, wodą napełnione czajniki i Simaksin nie była zwolenniczką głośnych rozpraw i pozostała więc tylko Andrzejowa i stary Tunguz, który, pochyliwszy się na ławie, zwiesił głowę i gotował się krytykować.
Głosem donośnym, do rozległych przestrzeni przywykłym, opisywał Dżjanha zwolna, systematycznie wypadki jeden za drugim; wtórowała mu zabawnymi wykrzyknikami mnąca skóry w kącie „mirjaczka“, ale uwaga słuchaczów tak była opanowana piknością roztaczanych przed nimi obrazów, że nie mogły ich rozśmieszyć niespodziewane wybryki chorej. Lelija wstrzymywała oddech, poruszała się jak mogła najciszej, od czasu do czasu obrzucając opowiadającego gorącem wejrzeniem; nawet Ujbanczyk słuchał go z niezwykłem zajęciem, dziwiąc się tylko, że to oni, tacy zwyczajni, powszechni ludzie, widzieli nie-