Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/120

Ta strona została przepisana.

dawno i spełnili to wszystko, o czem Dżjanha opowiadał tak cudnie, a zarazem tak prawdziwie.
Tylko Kkoniec zabrzmiał nutą nieco fałszywą.
— Więc wypuściliście go, wypuścili! — westchnął żałośnie Tunguz.
— Wypuściliśmy — obojętnie odparł Dżjanha — lód na śniegach był za gruby, „dzikusy“ w wielu miejscach przestały się zapadać.
— Wypuściliście... niedobrze!... ostatniego!
— A co? możebyś ty złapał? — spytał młody, obrzucając starego drwiącem spojrzeniem.
— To się roumie! trzeba wam było...
Nie słuchano go, gdyż wszyscy za przewodem Andrzejowej ruszyli ku drzwiom oglądać owoce myśliwskie] wyprawy.
Na środku dziedzińca, w blizkości nart naładowanych zdobyczą i zgrai psów szczekających na uwięzi, Foka, przybrany w surdut Pawła, tańczył, podskakując zabawnie, otoczony kołem śpiewających, klaszczących w ręce dzieci.
— Nie ruszajcie mnie, jam teraz koziołek brodaty! Czyż nie widzicie, jakem się ustroił? Bukurduk-bukurduk, a wy, durnie, chlepajcie burduk.
Zaśpiewał:

Tam,
Gdzie zachodnia nieba strona;
Leży zwierzę dwoje-łape,
Trojo-okie, ośmio-bokie,
Ale bez ogona!
Aj-ja-haj!

— Wiemy! wiemy! spodnie! — krzyczały dzieci.

Ikyłyky — Czykyłyky
Bardzo się kochają;
Ci z zachodu,
Tamci z wschodu