— Tylko — uśmiechnął się Paweł, a Ujbanczyk zmieszany zarumienił się i głowę spuścił.
Po skończonej modlitwie, Jakuci podchodzili koleją najprzód do Andrzeja, potem do Pawła, który już zdążył umyć się i odziać; pozdrawiali ich, ściskając za rękę. Kobiety rozstawiały naczynia na stole, przyrządzały posiłek. Gdy obsiedli stół, ustrojony wiankiem dymiących filiżanek, mający na środku, dzięki świętu, dwa talerze, jeden z wędzoną rybą, porwaną na sztuki, drugi ze zmarzłem masłem, porąbanem na drobne kawałki, Andrzej uroczyście położył przed każdym po kawałku cukru, a Paweł, który obznajomił się już nieco ze zwyczajami Jakutów, wyłożył na stół stos sucharów; Ujbanczykowi zaś, Dżjance i Foce rozdał osobno spore porcye, mówiąc:
— Was nie było, kiedy innym dawałem.
Twarze obdarowanych rozjaśniły się szczerą radością; nawet Dżjanha przyjaźnie kiwnął mu głową
— Ja znam pańskiego towarzysza, co mieszka w mieście — zaczął znowu Ujbanczyk — i Dżjanha zna, i Andrzej zna. On spędził u nas parę tygodni. Stąd niedaleko, na drodze zaskoczyła go powódź; ludzi bliżej nie było, więc aż tu go przywieźli. Bo tu u nas, widzi pan, można z głodu umrzeć w takich razach. On taki sam dobry, jak i pan. Opowiadał nam, że wyście ani złodzieje, ani rozbójniki; my się bardzo z tego cieszymy i chętnie zgadzamy się, żebyście z nami mieszkali. A u kogo wybrałeś pan kwaterę? Ja myślę, że tu u Andrzeja byłoby ci najdogodniej: on zamożny i żyje najbardziej po rosyjsku. Jest też jeszcze bogaty Filip, ale nazbyt skąpy i niechlujny, nie ścierpisz.
— A ty gdzie mieszkasz?
— Ja? Ja mieszkam stąd niedaleko, wiorst z dziesięć.
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/127
Ta strona została przepisana.