Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/134

Ta strona została przepisana.

lekkich, zgrabnych, swobodnych, bił powab lasu, wśród którego wyrosła; kibić smukła, gibka, w ramionach szeroka, gwałtem domagała się porównania z młodą, przez żadne wichry jeszcze nie tkniętą sosenką, lub brzózką na zaraniu jej życia. Ozdoby szklane i srebrne, pokrywające przód jej futrzanego fartucha, spadającego od szyi aż niżej kolan, monety, paciorki, gęsto w warkocze wplecione, a także długie, srebrne kolczyki, zwieszające się aż na ramiona, brzęczały łagodnie za każde m jej poruszeniem, niby gałązki, potrącone wietrzykiem, lub mieniły się wśród ciemnego puchu jej odzieży, jak krople osiadłej rosy.
Zwróciwszy na nią uwagę, Paweł nie mógł nie dostrzedz nawiązującego się dokoła niej dramatu. Żal mu było dziewczęcia, ale współczucia swego nie śmiał okazać, z obawy pogorszenia rzeczy. I tak już tłómaczono sobie opacznie jego niezmienną dla niej uprzejmość i datki, którymi ją na równi z innymi obdzielał.
Pewnego razu, na początku jeszcze, zaciekawiony wzorem jej srebrnych upiększeń, zbliżył się do niej, aby je lepiej rozpatrzyć, ale dziewczyna, jak dzika koza, odskoczyła od niego z okrzykiem trwogi i tylko na surowy rozkaz ojca, który wówczas jeszcze go protegował, dotknąć się dozwoliła. Aby ją przekonać, że nie miał zamiaru uczynić jej przykrości, ujął w palce rąbek jej fartucha, ale sam się zmieszał i zarumienił, uczuwszy pod nim pierś falującą. Obecni temu mężczyźni śmiechem przyjęli jego zawstydzenie, a dziewczynie błysnęły łzy w oczach i zapłoniła się, jak wiśnia. Niuster, Foka, Dżjanha, a nawet Andrzej i Andrzejowa, długo potem prześladowali dziewczynę, która póty dąsała się i gniewne rzucała na Pawła spojrzenia, póki ten nie domyślił się i nie przestał wcale zwracać na nią uwagi.