Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/141

Ta strona została przepisana.

niego matczyny gagatek, czaplo-kształtny „Długi“ sunął z miną. przesadnie uroczystą, z poza której tryskały widoczne dla wszystkich szyderstwo i figle.
Po chwili na dworze pozostali tylko Paweł i Ujbanczyk. Paweł, zasępiony, wciąż śledził za lotem ptactwa, ciągnącego z południa, a Jakut spoglądał nań niespokojnie i mruczał niewyraźnie, jakby chciał coś powiedzieć, a nie śmiał. Dopiero na widok Dżjanhi, wybiegającego z jurty, przemógł się i szepnął pośpiesznie:
Pamiętaj, com ci mówił: nie dawaj, a żądaj... przysądzić muszą. Ryb łapać, zwierza ścigać nie umiem, siana kosić także nie, nic nie umiem... Z czegoż więc żyć będę?... Ryb łapać, zwierza ścigać nie umiem, pamiętaj! — powtarzał mu jak lekcyę trudną do zapamiętania.
Rozśmieszyło to Pawła i na oznajmienie Dżjanhi, że „panowie już się zebrali i czekają“, udobruchany i wesoły wszedł do jurty.
Tam, wokoło zasiedli panowie radni: na przednich ławach, stosownie do zamożności, wieku i znaczenia w gromadzie, zajęli miejsce najszanowniejsi, odziani w różnobarwne sukienne bałachony; w głębi, w pobliżu drzwi skupili się mniej szanowni, ubrani przeważnie w futra i skóry refinerów; kobiet i dzieci nie było widać, ale po kątach słyszeć się dawały ich stłumione szepty.
— No i cóż powiesz? Czego od nas żądasz? — zagadnął stary Filip, gdy Paweł zajął wskazane mu obok niego miejsce.
— Niczego ód was nie żądam, a tylko podziać się gdzie nie mam. Andrzej mnie przyjąć nie chce, a innych nie znam — odrzekł głośno Paweł i zamilkł, spoglądając po zgromadzeniu. — Wiecie, że