Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Wreszcie coś z tego ja sam sobie zrobić mogę. Mogę naprzykład przynieść z kolei wody, narąbać drew, podmieść izbę.
Andrzej nie spodziewał się oporu ze strony Pawła i milczał chwilę.
— Przynieść wody!... podmieść izbę!... rozniecić ogień — zawołał nagle. — A cóż w takim razie będą robiły nasze dziewczęta i baby? gdzie podzieją się starcy i kaleki?... A zresztą ty tego nie umiesz i nikt ci u siebie w chacie gospodarować nie pozwoli.
— Co tu gadać! niesłychana rzecz, żeby taki wielki pan u nas izby podmiatał! Nas za to nie pochwalą! — zakrzyknęli zebrani prawie wszyscy bez wyjątku.
— Wieleż więc chcecie za to wszystko? — zapytał Paweł.
Andrzej pomyślał chwilę.
— Siedemnaście rubli.
— Siedemnaście rubli! — powtórzył Paweł zdumiony. — Bez chleba, bez soli, bez mięsa, za to tylko, co sami jecie! Zresztą choćbyście żądali tylko parę groszy więcej, niż dwanaście nie dam, bo nie mam. Powiedziałem wam, że tylko tyle otrzymuję, a zarobków tutaj żadnych niema.
— Co tu za zarobki! Byłyby, nieczekalibyśmy pewnie na ciebie, samibyśmy zarobili — zagadali gwarnie. — Twoja prawda, cudzoziemcze. Trzeba już chyba ustąpić. Dawaj szesnaście.
— Nie!
— Piętnaście!
Paweł przecząco potrząsł głową.
— Piętnaście! — powtarzali uparcie.
— Nie! Powiedziałem już: dwanaście, albo wieźcie mię do miasta!