— To co innego; a kiedy masz, to bez miary ciągnąć pragną. To w naszych obyczajach: najpierw zrabować, a potem dopomódz.
— Nietylko w waszych, u nas jeszcze gorzej! Ale zrozumiejże mię, chłopcze, że ja tych pieniędzy zatrzymać nie mogłem.
— Dlaczego?
Paweł poruszył się niecierpliwie.
— Bo nie mogłem i basta! Niech biorą, czego ci żal? Książek nie zabiorą, a czegoż nam obu więcej trzeba? Na co tu pieniądze? — kończył żartobliwie. — Co z nimi robić? — Nawet niema co kupić: ryba i ryba!
— To prawda — zgodził się rozweselony Ujbanczyk.
Tymczasem Andrzej na zebraniu tak prawił:
— A co? głupi? Ho, ho! nie taki on głupi, jak to niektórzy myślą. Dwanaście rubli. Na oko zdaje się to niby dużo, a policzywszy, wychodzi, że to kłopot bez żadnej korzyści. Przedewszystkiem kąt. Kąta mu bylejakiego nie dasz, na tylnej ławie go nie położysz. Trzeba, żeby mu nie było zimno, żeby mu na głowę nie kapało, żeby go ogień nie piekł. Ogień trzeba wciąż palić suty, bo się skarży, że marznie. Przez ten krótki czas, co mieszkał u mnie, tyleśmy drew spalili, co przez zimę, a drzewo potrzebne suche, czyste, żeby nie dymiło. Zaraz chory; nic nie mówi, ale chory, głowę chusteczką podwiązuje i... chory. A najgorsza rzecz jadło! Kiedy sam jesteś ze swoimi, to co złapiesz, to i zjesz, a nic nie złapiesz, to i poczekasz, herbatką się obejdziesz... pośpisz nieco dłużej... i tyle! A tu dobywaj choć z kamienia, dobywaj, a daj: Dawaj, bo wziąłeś pieniądze!
I znów to słowo „pieniądze“ wymówił z tym
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/150
Ta strona została przepisana.