Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/16

Ta strona została przepisana.

— Śmierdząca ścierka. Dyabeł wie, kto ją tam położył.
— A więc nic?
— Nic!
— Nic!... — cicho, jak westchnienie, powtórzyli wszyscy.
I znowu w kącie zastukała siekiera, chory legł napowrót na ławie, a kobiety zostały przed kominem i, grzejąc ręce, przypatrywały się jak płonie rzucony na ogień gałgan.
Tunguz, otrzepawszy się z kurzu, postawiwszy stół i stołek na swojem miejscu, zbliżył się także do ognia, rozepchnął siedzące kobiety łokciami i stanął na przedzie. W niepewnych, krwawych błyskach, to gasnących wśród smrodliwego dymu, to jasno błyskających płomieni, te trzy wyżółkłe, zgarbione i strasznie chude postacie zdawały się nie żywymi ludźmi, lecz raczej zbiegłemi z sąsiedniego boru mumiami. Podobne do nich z kształtu i odzienia, zastygły obok siebie bez ruchu, wyciągnąwszy do ognia krogulcze, rozczapierzone, wyschłe palce, by łacniej łowić ciepło dla stygnącego ciała, a jednocześnie by zasłonić od zbytniej spiekoty zmartwiałe twarze. Oczy zmrużyli, ale natomiast rozwarli szeroko cienkie, spękane wargi, prawie zupełnie krwi i mięsa pozbawione, a rząd błyszczący dużych, mocnych zębów wychylił się nagle z tego okropnego kłębuszka drobnych, wężykowatych zmarszczek, pokrywających nizkie ich łby i zapadłe policzki. Od czasu do czasu odgarniali z czoła kosmyki włosów czarnych i skołtunionych, a wówczas z szerokich rękawów wysuwały się cienkie piszczele rąk, obciągniętych skórą workowatą, zupełnie mięśni pozbawioną. Gdy otwierali powieki, wzrok ich błędny, dziki, bolesny, potęgował grozę widoku. Jaka moc trzymała życie w tych kościotrupach, tru-