— A komary? Nie boisz się?
— Czego mam się bać? Zawsze, jeżeli złożyć je wszystkie do kupy, będzie mniej, jeden.
Już leci od wschodu,
Dziób ostrząc cieniutki,
A nieba dosięgnąć mogący,
Na skrzydłach z kryształu
Czarniawy, drobniutki
Eksiekiu[1], latawiec szumiący!
Przyleciał, zabrząknął,
Jak chińskiej dziewczyny
Z srebrnemi dzwonkami nożyczki,
I z niknął wśród trawą szumiącej doliny.
A u nas... rozdęło policzki!
Zaśpiewał i roześmiał się:
— Cha, cha! Zgadnij, zgadnij, cudzoziemcze!
— Kiedy nie rozumiem! Przetłómacz, a może zrozumiem.
— Nie-e! po rosyjsku nie wyjdzie. Lepiej wiesz co, będziemy się ścigać. Zgoda?
Paweł, którego wczorajsze zdziwienie Mateusza, że w wiatr zdołał przepłynąć jezioro, zrobiło zarozumiałym, zgodził się chętnie. Lecz Ujbanczyk kilku silnemi uderzeniami wiosła wyprzedził go natychmiast, daleko zostawiając za sobą; poczem łódź chyżo na jednem miejscu jak frygę zwrócił i ku niemu przeciw prądowi podpłynął. Lekka, zwrotna, najmniejszemu ruchowi wioślarza posłuszna łódeczka sunęła szparko i wdzięcznie; zdawała się nie płynąć, a trzepotać po wodzie, ledwie jej tykając, i rwać się w powietrzu do lotu.
— Jak ptak — wołał Paweł w uniesieniu, wy-
- ↑ Eksiekiu — ptak bajeczny.