— Po tym mostku suchą nogą można się do nas dostać, gdy bagna podeschną — uczył go Jakut, gdy zbliżali się do urasy, stojącej opodal, rozmiarami i kształtem zupełnie podobnej do Mateuszowej siedziby.
Ujbanczyk w charakterze przewodnika zbliżył się pierwszy i uchylił skóry, przykrywającej wejście. Nie wchodził jednak, lecz po długim, milczącym przeglądzie bągnął ze zdziwieniem:
— Niema! dokądże poszła?... i kawal czasu, jak poszła.
W istocie, urasa miała pozór dawno opuszczonego mieszkania. Nad grudami wygasłych popiołów w kolumnie łagodnego światła, co wpadało z góry przez dymnik, ospale wił się nieliczny rój muszek; wiszące na hakach czajniki i kotły próżne były, zapylone, a w kątach wisiały pęki sieci i odzieży.
— Dawno! Gdzie zaś! Więcej, niż dwa dni... Gdzieżby się podziać mogła? — rozmyślał w głos Ujbanczyk, uważnie rozglądając się po urasie. Potem wyszedł na ścieżkę, trawę w pobliżu badał; wreszcie zaczął hukać i wołać:
— Lelijoo! Le-lijoo!... Ho!... hoo!
Lecz nawet echo mu nie odpowiedziało, a bór wiatrem kołysany jak szumiał, tak szumiał.
— Co robić? co robić? — pytali niespokojni. — Dziewczynka znikła już dawno, ognisko zimne, woda w wiadrach zatęchła. U was jej niema, powiadasz. A z sąsiadów, prócz nas, nikt tutaj nie mieszka. Może zabłądziła w lesie, może ją wiatr wczorajszy z łodzią na rzece wywrócił...
Poszli nad rzekę, lecz tam piroga do góry dnem wywrócona stała spokojnie w cieniu pod urwiskiem, rozeschła równie zapylona, jak sprzęty w izbie.
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/189
Ta strona została przepisana.