Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/201

Ta strona została przepisana.
XIV.

Na św. Piotra i Pawła odbyło się u Filipa walne zebranie gminy Andy. Dzielono łąki, ściągano podatki, bogacze rozdawali pieniądze i towary na odrobek. Paweł, wezwany, brał także udział w zebraniu; nawet od czasu do czasu zasięgano jego rady, widział jednak, że robiono to tylko przez grzeczność.
Zebranie to było wiernem odbiciem poprzednio przez niego widzianego: toż samo zasiadanie „szanownych“ na ławach dokoła, takież kupienie się motłochu u drzwi, taż uroczysta cisza w czasie przemówienia jakiego mówcy i krzykliwy zgiełk ogólnych obrad.
Paweł wprędce znudzony monotonnością niezrozumiałego dla niego widowiska, wyniósł się na podwórze, gdzie młodzież urządzała igrzyska.
— Niema Dżjanhi, niema! Gdy on tu był, inaczej było... — szeptały stojące obok niego kobiety.
Istotnie zabawa się nie kleiła. Skakano na jednej nodze, skakano na dwóch; próbowano sił, dźwigając ciężary, mocując się, lub przeciągając za pomocą kija; niczego nie brakowało, tylko zapału.
— Niema Dżjanhi! — powtarzali parobczaki, leniwie rozłażąc się na wszystkie strony.
Zwolna poważnego charakteru igrzyska, którym lubili się przyglądać „szanowni“, a nawet niekiedy udział w nich brali, zmieniły się w bezładną, chwilami okrutną, dziką swawolę. Zaczęli upędzać się za dziewczętami; przekomarzali się z „Kozakiem“, który stał oparty o słup i melancholijnie szczypał swoją niekarną brodę, biegali na wyścigi z rozbrykanem bydłem, usiłując chwytać je za ogony, uszy lub rogi i w pędzie osadzać na miejscu. W tej pogoni wiele łbów i nosów zostało rozbitych, wiele