było szamotania się i śmiechu, ale prawdziwie pięknym i oryginalnym był tylko koniec zabawy. Biały ogier z rozwianą grzywą wpadł niespodzianie pomiędzy rozigranych; ci hurmem rzucili się ku niemu; po krótkiej szalonej gonitwie w czystem polu osaczyli go, zawiśli na karku i łbie zwierzęcia, chwytając się grzywy. Daremnie rozjuszony koń szarpał się, targał: żylaste, bronzowe ramiona jak węże skłębione oplotły mu szyję, silne ręce trzymały go za uszy, a tuzin ciał ludzkich ciągnął go swym ciężarem do ziemi — zachrapał boleśnie stepowiec i ukląkł pokonany. Tak powalonego trzymali, dopóki kobiety i Paweł nie podeszli, prosząc:
— Puśćcie go! Czy nie widzicie, jak drży biedaczyska?
Wyczerpane walką biedne zwierzę głowę opuściło i rzeczywiście drżało. W jego ognistych oczach, zamglonych wysiłkiem i trwogą, malowała się męka, a na dnie szeroko rozdętych nozdrzy błyskała krew.
— Puśćcie go! — powtórzył Paweł.
Wszyscy odskoczyli w jednej chwili, a koń, parskając i wyrzucając głową, pobiegł truchcikiem ku rżącym w oddaleniu klaczom.
— Niegdyś bywali wśród Jakutów tacy bohaterowie, którzy sami, bez żadnej pomocy, umieli złapać w stepie i osiodłać ogiera — opowiadali Pawłowi Jakuci. — A u was czy są tacy? czy byli? Co ci o tem książka powiada?
Tłómaczył im, jak umiał, co mu o tem książka powiada, ale zła jego wymowa wywołała tylko kilka dwuznacznych uśmiechów i rozprószyła wkrótce słuchaczy. W poszukiwaniu rozrywki skierowali się oni teraz ku jurcie, gdzie rozlegały się głośniejsze, bardziej roznamiętnione rozprawy. Paweł, usłyszawszy głos Andrzeja i starego Tunguza, domyślił
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/202
Ta strona została przepisana.