Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/206

Ta strona została przepisana.

nością zaczął dowodzić swojej bezinteresowności w trzymaniu cudzoziemca, wyliczać wielkie ustępstwa, jakie mu czynił:
— Codzień podają mu kożuszek od mleka na osobnym talerzu. Wszystko jada z solą! Szczupaka nie znosi, szukaj mu innej ryby! Codzień myj kocioł, myj filiżanki, myj łyżki i miski. Patelni po jedzeniu nie dawaj lizać ani psom, ani dzieciom, ani Simaksin: gniewa się. Jeśli, broń Boże, znajdzie w maśle włosy, a w mleku kawałek nawozu, nie je! A sami osądźcie, czy my, Jakuci, możemy mieć kobiety bez włosów, a krowy bez nawozu?
— A jakże! — zgodzili się słuchacze — bydlę, nie świnia, stworzenie ono czyste.
— Chciał nawet, żebym mleko cedził, ale nie zgodziłem się. Tymczasem sam na stole, na którym ludzie jedzą, wciąż łokcie rozpiera, czyta i pisze, Buteleczkę z atramentem trzyma na półeczce pod obrazami. We dnie śpi, w nocy chodzi. Dzieci, bić nie daje, zbałamucił je zupełnie. Komarów lęka się, jak złego ducha, drzwi otwierać nie pozwala. Włóczy się zawsze po jakichś dziurach, boi się wciąż, że go zje niedżwiedź; kaczki tak wypłoszył, że o wiorstę omijają moją sadybę. Nie modli się, nie mówi i tylko wciąż tęskni. Kto go wie, czego on tęskni. Nareszcie obiecanych pieniędzy z miasta nie przysyłają...
— Ujbanczyk, tłómacząc, dużo rzeczy opuścił, chcąc oszczędzić przykrości przyjacielowi, ale i to, co powiedział, wystarczyło, ażeby utrwalić go w powziętym zamiarze.
— Ja żądam — rzekł Paweł — proszę, aby gmina urządziła mnie inaczej. U Andrzeja mieszkać nie chcę; gdzieindziej... albo do miasta.
Jakuci po długich prośbach i ceregielach wyszli