Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Andrzejowego, dwunastu rubli kosztować go jednak nie miało i z pozostałych groszy okroić się jeszcze mogło na światło, odzież, oraz inne drobnostki. Nowe gospodarstwo nie mogło się jednak obyć bez niektórych naczyń, sprzętów, a tu każda rodzina posiadała ich właśnie tyle, ile sama potrzebowała; kłócili się więc długo i targowali, nim zdołano zgromadzić żądane przedmioty: ten obiecał dać kociołek, ów patelnię tamten siekierę, inny czajnik. Wszystko obiecano przywieść do jurty Andrzeja za parę dni.
Odmówili jednak ostatniej prośbie Pawła, by listy i papiery jego odesłać natychmiast do miasta.
— Cóż ty ostatecznie chcesz nas zabić? — krzyczeli. — Taka pora robocza, a ty do miasta i do miasta. Kogoż poślemy? Poczekaj, niech twoje papiery poleżą, aż się zimowe ustalą drogi, nic im się przez ten czas nie stanie; A jeżeli już ci tak pilno, to możemy posłać, ale „po jakucku“.
„Po jakucku“, to znaczyło, że sąsiad odwoził pakiet sąsiadowi, przy okazyi, wskutek czego posyłka wędrowała po całych miesiącach, zataczała ogromne zygzaki, nawet całkowite koła, i trafiała do miejsca przeznaczenia często od strony wprost przeciwnej tej, od której przyjść była powinna. Paweł nie wiedział o tem, ale nawet gdyby wiedział, nie byłby się sprzeciwiał, gdyż rzeczywiście nadchodziła pora sianożęcia, trwająca krótko, a zatrudniająca wszystkie siły robocze.
Poszły więc jego prośby i listy „po jakucku“.
Nie prędko jednak zhalazł się Paweł na własnem gospodarstwie. Jakuci opuścili dom dopiero w parę tygodni później, kiedy roboty na łąkach tak już daleko były posunięte, że mogli sprowadzić tam bydło. Do owej chwili więc musiał żyć, jeść i pić z nimi, jak dawniej. Żalić się jednak nie mógł Andrzej. Je-