Rozmawiający umilkli i nadstawili uszów, czyli ich nie doleci jaki pocieszający dźwięk z zewnątrz. Ale napróżno, a że nie chciało im się porzucać zagrzanych miejsc dla marnej ciekawości, więc nie ruszając się, gwarzyli dalej.
— Tak, tak — wzdychał Tunguz — wszystko Bóg! wszystko Jego wola... ale zawsze pochlebnie mieć spadkobiercę. Córka to przecie tyle co obcy; nie do domu, a z domu. Miałem ich trzy; najstarsza była też najpiękniejszą; dano mi za nią siedemdziesiąt renów. Wziął ją człowiek już niemłody, ale bogaty. Weselisko wyprawiliśmy sute, zwierza zabiliśmy sztuk piętnaście. Jadła było w bród i wódki w bród, a wódka w owe czasy była droga i za butelkę płacono lisa, i to dobrego. Pamiętam, jakbym dziś widział: rozsiedli się weselnicy dokoła skóry tylko co zdartej z zabitego renka, a przy każdym, wo! jaka kupa dymi się mięsa: tłuszcze, ozory, wątroba, serce, kiełbasy — wszystkiego nadzielono każdemu, i nie mało, nie myślcie! A tyle, że worki pękały, gdy, odjeżdżając, ładowali w nie pozostałe kęsy... Ot jak!... Doprawdy... Niech ludzie korzystają. Nie skąpiłem, kiedy Bóg dał! Druga córka też była śliczności; ale już zbiedniałem, więc mi dano za nią tylko trzydzieści renów. Wyprawiliśmy jednak weselisko huczne: jedliśmy, jedli! piliśmy, pili! trzy dni wciąż bez przerwy, jak przystało. Właśnie obozowałem w pobliżu traktu. Kto chciał, przychodził i stawał się gościem. Siadał w kole biesiadników na poczesnem miejscu; nie patrzałem na to, czy on Jakut, Rosyanin, czy Tunguz... o nie! Nie miałem tego zwyczaju. Zaledwie siądzie, natychmiast weselny „rozdzielacz“[1] niesie mu i kła-
- ↑ Na weselach Jakutów i Tunguzów tej miejscowości urząd „rozdzielacza“ pełni który z biedniejszych krewnych gospodarza.