Dokoła jurty zaległa także cisza, pustkowie przerywane tylko niekiedy krzykiem czajki, lecącej z poblizkiej tajgi, lub wrzaskiem kaczek na jeziorze; czasami, niby chmura, przesunął się ponad okienkiem cień orła, przelatującego nizko nad chatą. Pawłowi podobało się to z początku. Mógł uciec nareszcie, jeżeli taka była jego wola, od tej jaskrawej zieloności lasów, tego kryształowego powietrza, tych wód srebrnych, złotego słońca, które dokuczyły mu już porządnie, i oddać się skupionej pracy myśli w ciszy, mroku i zupełnej samotności.
Dość już miał dzikich wrażeń, dzikiego hałasu i dzikich Jakutów. Umysł jego wypoczęty domagał się pracy, a zdobyte wiadomości uporządkowania. Powrócił więc do swoich książek, do marzeń dawnych, mało wydalając się poza obręb zagrody.
Co rano, zbudziwszy się, zrywał z okien zasłony, za pomocą których stwarzał noc sztuczną, z komina wyciągał dużą, czochratą kępę, którą wbrew miejscowemu zwyczajowi zasłaniał otwór przed komarami, i szedł następnie po wodę, Roznieciwszy ogień, stawiał miedziany czajnik na kominie, a nim woda zawrzała, zamiatał izbę, czyścił rybę, smażył ją lub gotował w kociołku. Po śniadaniu, składającem się zwykle z kilku szklanek herbaty, zabielonej mlekiem, oraz kawałka wędzonej jukały[1], zabierał się do czytania, robienia wyciągów, co go zajmowało aż do obiadu. Na obiad miał także rybę, smażoną, wędzoną lub gotowaną, którą zapijał herbatą lub mlekiem. Chleba, soli nie widział nigdy i odwykł już był od nich; na odmianę zastrzelił sobie czasami parę kaczek, lub z dojrzewających czerwonych dzikich porzeczek zrobił sobie kwaskowatą polewkę.
- ↑ Jukała — ryba wędzona, rozpłatana i z ości oczyszczona.