Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/217

Ta strona została przepisana.

Doczytał właśnie do końca i uśmiechnął się smutnie, gdy za drzwiami rozległy się głosy ludzkie.
— A! pan widzę, jak Noe w arce! — zawołał wesoło Ujbanczyk, uchylając drzwi i wtykając swoją kędzierzawą. głowę. — I mostek, widzę, zrobiłeś. Foko, uważaj, tu mostek! nie omyl się i nie wleź w wodę — dodał z filuterną powagą, ostrożnie stąpając do kolan zabłoconemi nogami po chwiejnej kładce, rzuconej w poprzek kałuży, stojącej u progu.
Jego towarzysz niósł pod pachą obuwie i szedł, naśladując go, ale na środku potknął się niechcący, czy też umyślnie schwycił za rękaw Ujbanczyka i obaj ze śmiechem plusnęli do wody.
Paweł śmiał się także, widząc, jak zamiast wyłazić z błota, szturchają się, udając mocno obrażonych.
— Niezgrabiaszu! Nie smarowali ci, widzę, gęby sadłem. Pan Paweł kładkę położył, a ty mimo!
A widząc, że ich obecność sprawiła Pawłowi przyjemność, że krzątał się żywo około przygotowania dla nich herbaty, swawolili w dalszym ciągu przed ogniem, grzejąc się i susząc.
— Cóż ty porabiasz, Pawle? Gdzie twoja kępa?
— Co mam porabiać? Uciekam przed deszczem z kąta w kąt, a on mnie goni.
— No, nie ciebie jednego! W całem Andy nie ma teraz jurty, któraby nie ciekła. Foce, ot, przeszłej nocy do gęby — powiadają — nalało się, kiedy spał.
— Po cóż ty łżesz?
— Albo co? Może nieprawda? Nic się człowiekowi nie stanie, choć go trochę pomoczy z wierzchu, a do środka to każdy sam musi nalewać. Ot, siano, rzecz inna! — prawił już poważniej po rosyjsku i po jakucku na przemian.