Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/222

Ta strona została przepisana.

zastawionego filiżankami gorącej herbaty, rozgadał się, tak dalej myśl swoją rozwijając.
— Nauczyłbyś nas, jak ziarno na mąkę przerabiać, jak siać, orać, bronować. Potem, gdybyśmy zostali bogaci, moglibyśmy jak to mówiłeś, kupować towary u kupców bez Andrzeja, urządzać wspólne sklepy, wspólne stada zaprowadzać. Wtedy my bylibyśmy panami i nas gromada musiałaby słuchać. A my takbyśmy robili, aby wszystkim było dobrze, aby wszyscy stali się, dobrzy rozumni. Bo ja o tem myślałem coś ty powiedział, że człowiek zły z głodu, że chciwy, gdyż swego niepewny... i to pewnie prawda!
Paweł nie odpowiadał, tylko uśmiechał się zamyślony.
— Co wy tam wciąż po swojemu: bul, bul, bul! — oburzył się Foka, nie mogąc wziąć udziału w gawędzie.
— To prawda! Trzeba pogadać o tem, coby i Fokę zajęło. Ty mi będziesz tłómaczył, mówcie po jakucku.
— Ty nie chcesz odpowiedzieć, tyś się odmienił! — zawołał rozżalony Ujbanczyk.
— Nie, ale ja się już dosyć naopowiadałem — teraz na was kolej.
Rozmowa jednak nie kleiła się. Ale wieczorem, gdy deszcz znowu po dachu zabębnił, gdy chłopcy upewnieni, że na łąki nie mają poco wracać, przynieśli modrzewiowych gałązek, gdy obsuszywszy je, urządzili z nich posłania, zrodził się nowy projekt, opowiadanie bajki.
— Ty Ujbanczyk opowiadaj, ja się wstydzę Rosyanina — rzekł Foka.
— Nie, ty; ty umiesz piękniejsze. Ja będę tłómaczył.
I zaczęli się przekomarzać. Paweł, dowiedziawszy