Słońce już dawno wymieniło zenit i, staczając się coraz niżej do widnokręgu, znajdowało się już niedaleko jego krawędzi. Ukośne promienie, odbi[...] od śnieżystych polan zlekka zaklęsłej kotliny Andy, uderzyły z niezwykłą mocą w twarz starca. Olśniony tem nagłem przejściem od zmroku jurty do iskrzącej jasności, stał Jakut czas jakiś bez ruchu, zakrywszy twarz rękoma. Rychło jednak dłonie rozemknął i, przytrzymując je jak daszek u czoła, w dal spojrzał: linia drogi gzygzakowata, blada i niewyraźna, jak cienki, niepewną ręką zrobiony rys na papierze, ginęła wraz z dalszą częścią śnieżystego swego tła pod jednolitą, ze słońca spadającą zasłoną promieni. Ten wachlarz blasku oblamowały u dołu przejrzyste, tuż nad ziemią wznoszące się, cudnie nićmi światła dziergane mgły wieczorne.
Dziki, jak ptak drapieżny, patrzał wprost w tę jasność płomienną. Z początku nic nie dojrzał, ale po niejakim czasie zdało mu się, że widzi wśród delikatnej, złotej kurzawy pływający pyłek jakiś, pyłek czarniejszy, bardziej nieruchomy, niż inne, a nadto wciąż rosnący.
— On — szepnął, lecz czekał cierpliwie, niepewny jeszcze. Punkcik znikł, zaplątawszy się gdzieś wśród płomieni; gdy jednak po chwili pojawił się znowu, był już bliższy i wyraźniejszy; jeszcze trochę, a wypłynął całkiem i można w nim było rozpoznać wolno na łyżach sunącego człowieka.
— Idzie! — krzyknął wówczas stary, a uczynił to mimowoli tak głośno, że będący w izbie usłyszeli go, wyszli, a stanąwszy za nim półkolem poczęli również przyglądać się.
— On, i niesie coś!
— Coś ciężkiego. Widać, jak się zgarbił.
W miarę jak się zbliżał, czuli, że ich coś dusi,
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/23
Ta strona została przepisana.