Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/235

Ta strona została przepisana.

regami zarzucali je pod lodem. Od nich jednak dowiedział się ostatniej sezonowej nowiny, że Lelija wróciła.
— A Dżjanha?
— O nim nie słychać.
— Gdzież się teraz dziewczyna znajduje?
— Gdzież się ma znajdować? u Andrzeja! Ojciec ją przyprowadził.
Ponieważ nowinę tę przyniósł mu „Długi“, Paweł nie bardzo mu dowierzał, ale inni powtórzyli to samo, a wkrótce i sam Tunguz zjawił się u niego.
— Córka przyszła! — wyrzekł z godnością człowieka, który znów coś posiada, i siadł śmiało na pierwszem miejscu. Gawędzili dość długo, choć porozumienie utrudniał wyszukany rosyjski żargon starego.
Z postępem zimy do źle opatrzonej, licznemi dziurami świecącej jurty Pawła począł się wdzierać chłód. Przez cienkie, nieszczelnie do framugi przystające okienka, zrobione z pęcherza i skór rybich, dęło jak przez sito. Paweł nie zdejmował kożucha i z niecierpliwością oczekiwał św. Szymona; kiedy do domów zejść się mieli łowcy i złożyć wiec. Tymczasem pocieszał się, że wszędzie zimno, wszędzie dmie, gdyż nigdzie jeszcze nie skończono jurt obmazywać, nie wstawiono lodów do okien. W wigilię wspomnianego powyżej święta dano mu znać przez umyślnego posłańca, że gromada prosi go na dzień jutrzejszy do jurty Andrzeja, gdzie zebrać się mieli. wszyscy „szanowni“.
Stawił się w oznaczonej porze i, siadłszy w kole już zgromadzonych „szanownych“, zaczął przysłuchiwać się obradom. Pomimo znacznych postępów w mowie krajowej, rozumiał jeszcze z trudnością te dźwięki, zlewające jsię jakby w eden strumień, za-