wość jego przybrała także dawny kierunek rozpoczęły się znowu pytania:
— Z czego się robią filiżanki?
— Z czego papier?
— Żelazo?
— A proch?
— A perkale?
A każdej odpowiedzi towarzyszyły wykrzykniki!
— Tak, tak! A jakże! Patrzcie państwo!
— Ty, Ujbanczyk, zbyt łatwo się zniechęcasz. Jedna próba z jęczmieniem — próbował seryo pogadać z nim Paweł.
— Kiedy bo nie to — przerwał mu chłopak z nietajoną przykrością. — Co tam jęczmień. Ale widzi pan, każdemu coś przeznaczone, ja o tem myślałem: myśmy Jakuci!...
— Cóż z tego, żeście Jakuci? Z czasem wszystko odmienić się może i my...
— Wtedy nas nie będzie. Cóż nam z tego? Nie, już my Jakuci — upierał się chłopak.
Paweł w sporach z nim nie mógł używać tych argumentów, jakimi zwykle walczył z własnym fatalizmem; dał mu więc pokój i by go boleśnie nie ranić, unikał w rozmowie potrącań o ponętne obrazy lepszego życia.
W nim samym jednak obrazy te nie umierały ani na chwilę; im noce były dłuższe, zimno dotkliwsze, im bardziej otoczenie stawało się bezbarwnem, czczem, tem jaskrawiej i natrętniej występowały one przed oczyma jego wyobraźni, prześladując go we śnie i na jawie.
Dziwny zaiste widok musiał przedstawiać dla krajowców ten biało-licy, nizką temperaturą, brakiem światła i wrażeń przygnębiony człowiek, gdy w aresztanckim kożuchu, w futrzanej czapce na głowie,
Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/248
Ta strona została przepisana.