Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/256

Ta strona została przepisana.

zwalczoną. Trzeba przedewszystkiem urządzić kwarantannę i nie puszczać Czukczów. Chorych, jeśli będą, w jedno skupiać miejsce. Ja napiszę do miasta, przyślą nam lekarstwo, materji do szczepienia, siarki do kadzenia, doktora...
— Doktora nie trzeba, o lekarstwo pisz, proś. My gońca natychmiast wyślemy. Izbę wyznaczymy, drew dostarczymy. Czukczów nie puścimy, towarów Andrzejowi rozpakować nie damy, niech czeka, aż przyjdzie twoje „kadzidło“. Niech leżą w śpichrzu! Staraj się, cudzoziemcze, może „babula“ zlęknie się ciebie, przecież ona wasza — żartowali ożywieni trochę jego energją i stanowczym tonem.
Wszystko, czego zażądał, spełniali skrupulatnie, bez szemrania, ale tylko do pierwszego wypadku. Rzecz dziwna, pierwszą ofiarą była stara Simaksin! Śmierć jej poderwała odrazu wpływ Pawła, zachwiała wiarę w jego dowodzenia, że zaraza nie jest żywą istotą, nadprzyrodzonem widmem, ale pewnego rodzaju maleńkim robaczkiem, we krwi się płodzącym, który udziela się tylko przez zetknięcie, z którym można walczyć, otruć go i zniszczyć.
— Przyszła — szeptali apatycznie — przed nią nie schowasz się, nie uchronisz... dosięże! Robili więc małe saneczki, zaprzężone w strugane koniki lub reny, sadzali do nich czerwono ubrane lalki, a przed niemi kładli masło, placuszki, łakocie, nawet pieniądze, stawiali to na rozdrożach w tej nadziei, że ospa skusi się i odjedzie.
Ona tymczasem zaczęła już chodzić od sadyby do sadyby i chwytać ofiary, jak rozumna, wybór robiąca osoba. Ludzie zaś wystraszeni skupiali się