Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/266

Ta strona została przepisana.

jąc oddech, ale przyjaciel jego leżał nieporuszony, zerwał więc pospiesznie chustę z twarzy Mateusza i spotkał się z martwą, skamieniałą jego źrenicą. Fale dogasającego ogniska fantastycznie pływały po izbie, pogrążając w cieniu jej wnętrze lub oblewając je światłem. Paweł nie śmiał się poruszyć, nie śmiał głowy podnieść; zdawało mu się, że nie jęk, lecz śmiech usłyszał, i że w rogu izby za stołem siedzi, podparłszy brodę i wyszczerzywszy ludorzercze zęby, owa „okropna niewiasta w czerwonej koszuli“. Przemógł się jednak i, powolnie podnosząc głowę, spojrzał przed siebie: róg izby był pusty! Wiedział, że choćby tam co ujrzał, byłoby to tylko przywidzenie, a jednak czuł, że wówczas padłby był i umarł na miejscu. Ochłonąwszy trochę, odzyskawszy władzę nad sobą, przypomniał sobie nagle, że jęczenie to słyszał w chacie Andrzeja, godzin temu kilkanaście. Zawstydzony, zebrał pośpiesznie, co przypuszczał, że mogło mu być potrzebne, jak zapałki, nóż, siekierę, ryb kilka, wszystko to włożył do woreczka, pościel swoją zwinął także i związał, złożył na nartę i przytroczył do niej mocno, sam owinął się starannie w suchą odzież i, świsnąwszy na reny, ruszył w drogę. Otoczyła go znowu mgła z oddechu renów, po twarzy smagał go śnieg, wyrzucany ich kopytami, a impet mroźnego powietrza wyciskał mu łzy z oczu. Chciał jechać prosto, na zachód, ale jak jechał, wyśledzić było trudno. Zdziwił się jednak niemało, gdy znowu ujrzał przed sobą biały cień lasu. Co to był za las? W jakiej stronie stepu się znajdował, odgadnąć nie mógł; zbyt szybko jednak się pojawił, by przypuszczać, że sadybę Andrzeja ominął. Wśród tej ciemności jednak nawet rysie oczy Jakuta nicby dostrzedz nie mogły. Reny niosły go z taką szybkością, że wstrzymać ich nie był